Poza ścieżką

Powrót do listy

O niewiastach podejrzanych o czary.

Przed rzeszowskimi sądami sądzono różne występki proste i te najtrudniejsze sprawy. Na polecenie księcia Lubomirskiego przywożono tu także z okolicznych miejscowości winnych różnych przestępstw i występków, by za nie przez rzeszowski sąd byli osądzeni oraz słuszną i sprawiedliwą karę ponieśli. Utrzymywano i opłacano także instygatora czyli urzędnika, który przed sąd wnosił sprawy i winnych oskarżał, a także mistrza, czyli kata miejskiego, który różne kary imieniem sądu wymierzał. Najczęściej była to kara chłosty za najlżejsze występki, ale za ciężkie przestępstwa jak zbrodnie, wystąpienia przeciw religii katolickiej i kradzieże przestępców na gardle karał, czyli wykonywał karę śmierci taką, jaką sąd zasądził.

Uczestniczył także w przesłuchaniach, poddając oskarżonych różnym próbom, jeżeli ci ukrywali prawdę zmieniając zeznania i sprawiedliwości próbując uniknąć.

Na przełomie wieku XVII i XVIII zawistna i kłamliwa niewiasta, mieszczka rzeszowska zazdroszcząc urody, mężów lub narzeczonych, majątku, pięknych sukien, korali, pierścieni i wstążek oskarżyła Agnieszkę Mazurek i Katarzynę Łycynę z Pobitnego oraz mieszkające na Staromieściu: Zofie Dwórniczankę, Agnieszkę Pękoszkę i Zofię Czerkową o uprawianie czarów. W oskarżeniu znalazły się zarzuty, iż krowom mleko odbierają, na ludzi i zwierzęta choroby sprowadzają i z diabłami obcują, a nawet na miotłach na Łysą Górę na sabaty czarownic się udają, czym Pana Boga obrażają, a na Rzeszów i Rzeszowian nieszczęścia liczne i klęski sprowadzić mogą.

Oskarżone niewiasty przed sądem na zamku stanąwszy wszystkiemu zaprzeczały, przysięgając, że jako niewiasty bogobojnemi, pracowitemi i oszczędnemi są, przeto i majętności swojej cnotliwem życiem i pracą pomnażając o takich jak w oskarżeniu występkach nie myślą nawet, bo czary uprawiając drogę do zbawienia by sobie zamknęły. A że ich oskarżycielka także przysięgała, że jej oskarżenia prawdziwemi są i no i niektóre z występków na własne oczy widziała, sędziowie postanowili dowodami się posłużuć prawdę wszem ukazując.

Sąd nie mając innych możliwości dowiedzenia oskarżonym winy lub oskarżycielce kłamstwa, postanowił wezwać pomówione niewiasty by poddały się próbie wody. Sąd postanowił wrzucać niewiasty na głęboką wodę w okolicy rzeszowskiego zamku. Jeżeli niewiasty będą utrzymywały się na wodzie, znaczyć to będzie, że są czarownicami, którym diabeł pomaga chroniąc przed utopieniem. Próbę przeprowadził kat miejski czyli mistrz w obecności instygatora, sędziów i licznej gawiedzi (1) stojącej na obu brzegach Wisłoka. Wszyscy zgromadzeni łącznie z pospólstwem (2) widzieli, że owe pomówione niewiasty, jako te kamienie wrzucone do rzeki szły na dno i przez miejskich pachołków wyławianemi żywo (3) być musiały, czym swej niewinności wszem i wobec dowiodły. Sąd oczyścił je wszystkie z podejrzeń procesu karnego nie wszczynając. A owa zawistna i kłamliwa mieszczka na polecenie sądu przy rzeszowskim ratuszu do pręgierza przywiązaną i rózgami sieczoną, a potem z miasta wypędzoną była, za kłamstwo, pomówienie i za narażenie niewinnie oskarżonych niewiast na utratę życia, gdyż przez sąd na stos skazanemi jako czarownice być mogły.

  1. gawiedź – czeladź, służba, uczniowie, drobni rzemieślnicy,
  2. pospólstwo – społeczność niższej klasy, gawiedź,
  3. żywo - tu w podwójnym znaczeniu: szybko i jako żyjące.

Informacja o tym procesie o czary zawarta jest w „Aktach Miejskich Rzeszowskich” przechowywanych w Archiwum państwowym w Rzeszowie.

Marek Czarnota

O czarownicach na stosie spalonych.

U Wojciecha Szastaka mieszczanina rzeszowskiego ze Staromieścia służyła Zofia Janowska z Wielopola, która ciężką pracę sługi wykonując, bijaną często przez owego Wojciecha kijem bywała. A że bicie owo Zofii nie odstraszyło, postanowiła ona u boku owego Szastaka zostać panią Szastakową w miejsce świętej pamięci małżonki tegoż. A że pan Wojciech w jarzmo (1) małżeńskie wprząc się nie myślał, przeto i zalotów tejże nie dostrzegał. Ze swoich uczuć i chęci usidlania (2) wymienionego zwierzyła się przyjaciółce swojej rzeszowiance Katarzynie Koczanowiczównie. A że solidarność kobieca także drzewiej (3) obowiązywała, przeto wspomniana Katarzyna Koczanowiczówna spisek przeciwko owemu wdowcowi zawiązawszy z trudniącą się czarami Katarzyną Wróblową z Pobitnego spragnioną zamążpójścia Zofię skontaktowała na zgubę swoją i owych niewiast (4).

Katarzyna Wróblowa była w swojej branży fachowcem co się zowie, do niej jeździły szynkarki (5) z Jarosławia, by odczarowała psujące się piwo, a sobie zdobyła męża w prosty i niezawodny sposób, mianowicie wodą przyprawioną sercami gołębi karmiła potencjalną ofiarę zamążpójścia mówiąc czule „jak ciężko gołębiowi bez pary, tak jemu ciężko bez żony”. Referencje (6) te wystarczyły, nawet warunek wysokiego zapłaty dla czarownicy i pośredniczki został przyjęty.

Przystępując do stosowania rad wiedźmy (6) popełniła rzeczona Katarzyna grzech ciężki, który zgubę jej i współwinnym przyniósł. Nie posłuchała rady sąsiada, szewca Józefa Bieniaszewicza, który zalecał, by: poprzekładała wiechcie (7) w butach, tak by słomę spod palców dać pod piętę, a spod pięty spalić, zmieszać z winem i dać wypić kochanemu mężczyźnie. Sięgnęła po środek radykalny. Dnia 6 sierpnia 1718 roku poszła do spowiedzi do oo. Bernardynów i wyznała, że chciała popełnić świętokradztwo. Ksiądz udzieliwszy jej stosownych pouczeń, grożąc jej karami w postaci mąk piekielnych ani przypuszczał, że niewiasta owa go nie posłuchała, a czas w panieństwie sobie dłużąc szybko wybiegła z kościoła najpewniej by swoje zamęście przyspieszyć.

Wróblowa przygotowuje czarodziejskie lekarstwo i zaleca podawać je panu Szastakowi w jadle (8) lub napoju powtarzając formułkę, której tu nie zacytuję, bo i tak cała metoda okazała się nieskuteczną, a dla życia i zdrowia owych niewiast szkodliwą.

Zośka czekając na ostateczny efekt w postaci ślubu ze swym chlebodawcą, zwierza się w ogromnym sekrecie przyjaciółce, ta także w sekrecie następnej i wiadomo sekret staje się najpopularniejszą i najgłośniejszą tajemnicą rzeszowianek. Cytowane są słowa Zofii: dałam jej (Wróblowej) tynfa (9), a nic mi to nie pomaga i Szostak mi nie mówi ani o mnie nie myśli, jak był zły przed tym, tak i teraz jest, ona mnie upewniała: jak mu to zadasz w jedzeniu albo piciu, już się nie będzie w nikim kochał tylko w tobie, póki się z tobą nie ożeni, a on mnie wczora pobieł kijem, darmom sobie tynfa stracieła...”.

Wróblowa reklamacji nie uwzględnia, a sprawa staje się bardzo głośną, co spowodowało uwięzienie trzech kobiet i rozpoczęcie procesu. Niewiasty owe przyznawszy się do winy liczyły na pobłażliwość sądu, może na zmniejszenie kar i tu srogo się zawiodły. Sędziowie, aby nie wydawać pochopnego wyroku, by sprawiedliwości nie umknął żaden niecny postępek sądzonych niewiast zarządził tortury, ich wyniki potwierdziło przyznanie się do niecnych czynów.

Aby sprawiedliwości stało się za dość, dnia 16 września 1718 roku w Rzeszowie w stosunku do: Zofii Janowskiej sąd postanowił: „... aby ta ręka prawa Zofii kucharce ... ucięta była i na bramie dla przestrogi innym gwoździem przybita była, po ucięciu zaś ręki, żywo (10) na stos drew 11) powinna być wrzucona i spalona żywo”.
W stosunku do Katarzyny Wróblowej „... stosując się do prawa o czarownicach za takowy jej występek, że się ważyła czarów zażywać ... stanowi, dekretuje i rozsądza, aby pomieniona Katarzyna Wróblowa miała ręce obydwie upalone, a po tym jako czarownica żeby była na stos drew żywo wrzucona i spalona.
Katarzyna Koczanowiczówna mieczem na szyi ma być karana i na stos drew wrzucona i spalona.
Sprawiedliwości stało się za dość, a wyroki zostały wykonane.

  1. jarzmo – drewniana uprząż dla wołów pracujących w zaprzęgu
  2. usidlenie – schwytanie w sidła, złapanie na lep,
  3. drzewiej – dawniej
  4. niewiasta – kobieta
  5. szynkarki – właścicielki szynków, restauracji, zajazdów
  6. wiedźmy – czarownice
  7. wiechcie – słomiane wkładki do butów
  8. jadło – posiłek, jedzenie.
  9. tynf – moneta srebrna o wysokim nominale.
  10. żywo – tu w podwójnym znaczeniu: szybko i w znaczeniu żywy
  11. drew – drewien, polan drewna

Marek Czarnota

Masowa zbrodnia... do której nie doszło

Cezary Kassak17 kwietnia 2022, 16:00

1 sierpnia 1944 roku Niemcy chcieli rozstrzelać około 100 mężczyzn ze Staromieścia koło Rzeszowa. Miał być to odwet za akcje dywersyjne. Na szczęście nikt nie zginął

Jak się okazało, był to już ostatni dzień niemieckiej okupacji Rzeszowa i okolic. I tamtego dnia funkcjonariusze "Tysiącletniej Rzeszy" planowali jeszcze dokonać masowego mordu w Staromieściu - wtedy wsi, a dzisiaj dzielnicy Rzeszowa. To miał być odwet za to, co w Staromieściu wydarzyło się kilkadziesiąt godzin wcześniej. A było to tak…

Okupanci w opałach

Kazimierz Wcisło (z lewej) i Tadeusz Ludera na łące, na której 71 lat temu Niemcy planowali dokonać egzekucji
(fot. Cezary Kassak)

Dwóch żołnierzy Wehrmachtu z oddziału stacjonującego w podrzeszowskim Trzebownisku zajechało furmanką pod magazyny zaopatrzeniowe AVL, mieszczące się w Rzeszowie, na tzw. Ruskiej Wsi. Wnieśli na wóz parę skrzynek wódki, a pewnie i inne artykuły konsumpcyjne, po czym ruszyli w drogę powrotną. Jechali przez Staromieście. Minęli kościół i dotarli w pobliże kuźni Tendelskiego. Tutaj ostrzelało ich paru żołnierzy Armii Krajowej.

Jeden z Polaków "strzelił do woźnicy, drugi zaś wygarnął do tego siedzącego z tyłu. Konie się spłoszyły i raptem skręciły do rowu przydrożnego, wywracając wóz ze skrzynkami wódki, woźnica z tego skorzystał i (…) chyłkiem wycofał się do Trzebowniska, a ten drugi, śmiertelnie trafiony, (…) przebiegł w lewo szosę, rów i padł w pszenicę (…)" - opisywał po latach, w 1981 roku, pochodzący ze Staromieścia Michał Bereś, wtedy zastępca komendanta podobwodu AK Sędziszów, który o zdarzeniu dowiedział się po tym, jak przybył do Staromieścia na odprawę.

- W ataku na Niemców brały udział cztery albo pięć osób. Byłem adiutantem szefa sztabu podokręgu rzeszowskiego i w tamtym czasie kwaterowałem w Staromieściu, z tym że tego dnia, kiedy to się stało, czyli chyba 29 lipca [1944 roku], przebywałem akurat poza Rzeszowem, miałem inne zadanie. Zaatakowanie tych dwóch Niemców było samowolą, wynikającą z chęci odegrania się na wrogu - podkreśla Stanisław Dąbrowa-Kostka, zasłużony żołnierz AK, uczestnik m.in. brawurowej akcji odbicia więźniów w Jaśle.

Jak podaje Michał Bereś, wieść o zaistniałym incydencie wywołała "konsternację". W stan ostrego pogotowia postawiono miejscową drużynę, a Bereś razem ze Stanisławem Majchrem, znajomym z AK, poszli rozeznać teren.

- W tym czasie nadjechał z Trzebowniska niemiecki czołg; zatrzymał się przy wywróconej furmance. Czołgista chwilę patrzył przez lornetkę, ale Beresia i Majchra nie zauważył, bo się schowali. Nie dojrzał też martwego Niemca. Następnego dnia Majcher z trzema AK-owcami zakopali go trochę dalej od szosy - opowiada ówczesny mieszkaniec Staromieścia, Kazimierz Wcisło, który na temat omawianych w niniejszym tekście wydarzeń zebrał wiele materiałów.

Prawdopodobnie 31 lipca miał miejsce w Staromieściu kolejny "wrogi akt" wobec okupantów. W pomieszczeniach domu przy dzisiejszej ul. Staromiejskiej znaleziono uwięzionego żołnierza niemieckiego.

- Wcześniej żołnierz na ulicy rozmawiał z dziewczyną. Zobaczyło go czterech chłopaków z pobliskiego Miłocina, idących tą drogą. Niemiec został rozbrojony i przymknięty w piwnicy - wyjaśnia Kazimierz Wcisło. Niebawem żołnierz odzyskał wolność, a Niemcy szukali sprawców jego uwięzienia.

Obława skoro świt

1 sierpnia 1944 roku front wielkimi krokami zbliżał się już do Staromieścia, trwał ostrzał sowieckiej artylerii. Mimo to hitlerowcy z samego rana przystąpili do pacyfikacji wioski. Przetrząsając dom po domu, zabierali wszystkich mężczyzn. - Mnie zgarnęli już około godz. 6 - przypomina sobie Tadeusz Ludera, do dzisiaj mieszkający na Staromieściu.

Kazimierz Wcisło miał wtedy 8 lat, dlatego pozwolono mu zostać w domu. - Wzięli za to mojego 17-letniego kuzyna, Kazimierza Jandzisia - dodaje. - Po tym, jak Kazka zranił pocisk, Niemcy go wypuścili. Przyprowadził go do naszego domu mój stryj, Stanisław Wcisło.

"Pochód z aresztowanymi uformował się w dwie grupy: jedną eskortował z tyłu wóz pancerny z zamontowanym karabinem maszynowym. Dotarła ona w rejon wyschłej sadzawki (…), gdy tutaj nagle padły dwa artyleryjskie pociski, od jednego z nich został ranny eskortujący żołnierz niemiecki - pisał Michał Bereś. - (…) Nękający ogień artyleryjski nie ustawał, wobec tego wóz pancerny zrezygnował z konwojowania i pojechał dalej, a żołnierze podążyli za nim (…). Aresztowani wykorzystali tę sytuację i grupkami powrócili do swych mieszkań".

Drugą grupę przyprowadzono na pole za stodołą rodziny Chłandów, przy drodze do Głogowa (obecnie ul. Warszawska). - Trudno mi powiedzieć, ilu dokładnie nas tam było. Wydaje mi się, że powyżej 100 - szacuje Tadeusz Ludera.

"(…) aresztowani dowiedzieli się od niemieckiego oficera, że wszyscy otrzymali wyrok śmierci przez rozstrzelanie. Rozległ się jęk i płacz przybyłych rodzin skazanych" - opisywali Władysław Gaweł, Franciszek Szypuła, Tadeusz Jandziś i Kazimierz Sikora - autorzy listu, jaki kilkanaście lat temu ukazał się w "Głosie Rzeszowa".

- Były wykopane dołki, w których Niemcy trzymali nogi. Pamiętam też żołnierza, który siedział na snopku, a karabin miał wycelowany w nas - nadmienia Ludera.

Wśród pojmanych był również Władysław Podleśny. - Kilku lub kilkunastu z nas, w tym i mnie, zmuszono do noszenia rakiet (pocisków) do dział niemieckich, mających stanowiska w pewnej odległości od grupy zatrzymanych - relacjonuje Podleśny.

Mijały godziny pełne trwogi. Było już po południu, kiedy na polanę Chłandów wjechał na motorze niemiecki oficer. Żołnierze przy karabinach stanęli przed nim na baczność. Wywiązała się rozmowa, a potem… Niemcy zaczęli rozmontowywać stanowiska z bronią maszynową. Do egzekucji nie doszło. Niektórzy z Polaków w pierwszej chwili nie dowierzali swojemu szczęściu…

Rzeczonego oficera dostrzegł Tadeusz Ludera. - Niestety, nie widziałem dokładnie jego twarzy, byłem zasłonięty - mówi. - Pamiętam tylko, że miał jasny mundur.

Cezary Kassak
NOWINY

Przetwarzamy dane osobowe w celu realizacji usług i zgodnie z Polityka prywatności.