Przystanek nr.9. Dom gdzie pkł. Łukasz Ciepliński mieszkał wraz z poznaną tutaj swoją przyszłą żoną Jadwigą i synem Andrzejem. Nieopodal działka gdzie kiedyś stał drewniany dom rodziny Machowskich.
Artykuły o Łukaszu Cieplińskim na Przystanku Historia
INFOSERWIS NR 2/2018 - Pamięci Żołnierzy Wyklętych III
Niezrealizowany testament
W swoich grypsach z celi śmierci płk Łukasz Ciepliński, prezes IV Zarządu Głównego Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”, żegnając się z żoną i swoim malutkim synkiem pisał m.in.: „Andrzejku! (...) Cieszę się, że umierał będę jako katolik za Boga, Polak za Ojczyznę i człowiek za prawo i sprawiedliwość. Ja odchodzę, Ty zostaniesz, by w czyn wprowadzać pracę ojca. Wierzę w Ciebie! Błogosławię Ciebie! Matce Bożej polecam! Bądź dzielny i szczęśliwy.” A w innym: „W tej ciężkiej dla mnie godzinie życia, świadomość, że ojiara moja nie pójdzie na marne, że niespełnione sny i marzenia nie zamknie nieznana mogiła, ale, że będziesz je realizował Ty, jest dla mnie wielkim szczęściem. Będę umierał w wierze, że nie zawiedziesz nadziei w Tobie pokładanych.”
Płk Ciepliński przewidywał, że w komunistycznej Polsce jego rodzina może być szykanowana, lecz był przekonany, że zbrodniczy system wkrótce upadnie „Polska niepodległość, a człowiek pohańbiony godność ludzką, odzyska”. Niestety! Wprowadzony na sowieckich bagnetach komunizm trwał aż 45 lat, a Synowi Bohatera nie dane było zrealizować Testamentu Ojca...
Kilka zdań o Rodzinie Cieplińskich
Andrzeja - syna płk. Łukasza Cieplińskiego i Panią Jadwigę Cieplińską z Sicińskich - żonę Łukasza, a matkę Andrzeja, poznałem będąc kilkuletnim chłopcem w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych. Mogę jednak powiedzieć, że znałem ich od zawsze, gdyż odkąd sięgam pamięcią Andrzej był towarzyszem moich dziecięcych zabaw. Mieszkałem wówczas z rodzicami i moimi trzema siostrami w domu rodzinnym przy ulicy Grottgera w Rzeszowie. Dom składał się z ośmiu izb, w dwóch z nich
zmuszona była pomieścić się nasza sześcioosobowa rodzina, a w dwóch kolejnych moje dwie ciotki i stryj, bo pozostałe izby władze miejskie przydzieliły lokatorom (dom był naszą własnością lecz podlegał zarządowi komunalnemu). Za domem było podwórko, a za nim dość duży ogród, będący doskonałym miejscem do dziecięcych zabaw.
Jedna z moich ciotek, Maria Kłus, była dobrą znajomą Jadwigi Cieplińskiej. Pani Jadwiga, lub jak ją nazywaliśmy Pani Wisia, przychodziła do niej często ze swoim starszym ode mnie o rok synkiem Andrzejkiem, nazywanym
przez nią pieszczotliwie Alusiem, a czasami także ze swoją sędziwą matką Józefą Sicińską. A ponieważ ciotka mieszkała w tym samym domu co my, w naturalny sposób staliśmy się znajomymi Cieplińskich, a Andrzejek towarzyszem moich dziecięcych zabaw. Najczęściej bawiliśmy się w ogrodzie naszego domu, ale bywałem także w mieszkaniu Cieplińskich, którzy mieszkali w starej kamienicy przy ulicy Turkienicza (obecnie ks. Jałowego).
Rodzina Sicińskich, skąd wywodziła się Jadwiga Cieplińska, należała przed wojną do bogatych. Sicińscy mieli przy
ulicy Sobieskiego duży dom z ogrodem, a mąż Józefy był znanym i cenionym geodetą (śp. ks. Inf. Józef Sondej powiedział mi, że m.in. dokonywał on pomiarów pod budowę kościoła Chrystusa Króla). Jednak w okresie PRL Jadwiga Cieplińską, jej matka i synek cierpieli biedę.
Pani Wisia była bardzo miłą osobą, niezwykle ciepłą szczególnie dla dzieci. Potrafiła być wesołą, ale pod tą pozorną wesołością zauważyć można było głęboki smutek. Niekiedy widziałem, jak podczas prowadzenia z pozoru zwryczajnej, beztroskiej rozmowy zaczynały nagle cieknąć jej łzy. Nigdzie nie pracowała (podobno miała zakaz podejmowania pracy), utrzymując się głównie z robienia swetrów na drutach i udzielania lekcji na pianinie. W latach 50-tych w jej mieszkaniu widziałem jeszcze nieco starych luksusowych mebli, które systematycznie wysprzeda- wała, by za uzyskane pieniądze kupić artykuły pierwszej potrzeby.
Jej matka, Józefa Sicińska, była szczupłą stosunkowo niską kobietą, jak na swój wiek (urodziła się w 1875 roku) w bardzo dobrej kondycji. Była grzeczna, ale nerwowo reagowała gdy ktoś miał odmienne od niej zdanie, dotyczyło to nawet dzieci, które lubiła i zdarzało się, że opowiadała im o dawnych czasach. Nosiła długą do ziemi spódnicę.
Mieszkanie Cieplińskich składało się z kuchni i dwóch pokoi. Cieplińscy zajmowali ostatni pokój, do którego przechodziło się przez pokój zajmowany przez Marię Dzierżyńską - zasłużoną działaczkę WiN. Była ona kuzynką Jadwigi, a Andrzej zwracał się do niej przez ciociu. Dzierżyńską była osobą impulsywną. Pamiętam, jak pewnego razu, usłyszawszy w radiu jakieś kłamstwa na temat „bandytów” z WiN, wpadła do pokoju Cieplińskich krzycząc, że „jak oni mogą tak kłamać, gdy żyją jeszcze ludzie, którzy doskonale pamiętają jak było naprawdę!”.
Zarówno Jadwiga, jak i jej matka, bardzo-kochały swojego Ałusia i chyba zbyt nadmiernie go rozpieszczały. Spacerując z nim podczas chłodniejszych dni ubierały go w sweterki-płaszczyki, wykonywane na drutach przez Panią Wisię.
Tragedia Cieplińskich
Od najmłodszych lat słyszałem w domu o wielkiej tragedii, jaka dotknęła Cieplińskich. Opowiadała mi o niej zarówno ciotka, jak i mój ojciec. Jako dziecko nie znalem oczywiście szczegółów (zresztą znały je wtedy tylko nieliczne osoby) lecz wiedziałem, że ojciec Andrzejka był znanym działaczem podziemia antykomunistycznego i że zamordowany został strzałem w tył głowy, podobnie jak oficerowie polscy w Katyniu. Jednakże pouczano mnie w domu, że nie należy na ten temat rozmawiać z innymi osobami. Również w domu Cieplińskich na ogół nie poruszano tego tematu przy dzieciach, choć czasami wspominano przy nas o tragicznych losach płk. Cieplińskiego. Pamiętam, jak pewnego razu, podczas rozmowy o trudnych czasach, Pani Wisia wspomniała o śmierci ojca Andrzeja, a Andrzejek zamyślił się i powiedział, że jacy ci komuniści są źli, skoro zamordowali mi tatusia. Znacznie częściej rozmawiała Pani Wisia o tych sprawach z moją ciotką Marią, przekazując jej więcej szczegółów dotyczących m.in. swoich przeżyć związanych z aresztowaniem męża, jego procesem i tragiczną śmiercią. Ciotka w późniejszych latach zrelacjonowała mi te rozmowy.
Z tego, co mi przekazała zapamiętałem, że Pani Wisia nie podejrzewała, że jej mąż mógł być zaangażowany w działalność w organizacji antykomunistycznej. Niepokoiło ją jednak to, że siedział czasami przez kilka godzin głęboko zamyślany i mimo jej nalegań nie chciał ujawnić o czym rozmyślał. Stąd też wielkim zaskoczeniem dla Pani Wisi było aresztowanie Łukasza przez UB i dopiero podczas jego procesu dowiedziała się, że nie tylko działał w konspiracji niepodległościowe}, -ale- był jej przywódcą, jako prezes IV Zarządu Głównego WiN.
Po aresztowaniu płk. Cieplińskiego UB zorganizowało w mieszkaniu Cieplińskich tzw. „kocioł”, nie pozwalając pani Jadwidze na opuszczenie mieszkania, a zarazem zatrzymując w nim wszystkich, którzy tam przyszli (nawet zupełnie przypadkowe osoby). Długotrwała, stała obecność w mieszkaniu funkcjonariuszy UB (znanych z chamskiego zachowania i brutalności) nie pozwalała nawet na chwilę na zachowanie intymności. Dodatkowo, przypuszczając że być może wie ona coś na temat działalności męża, UB-cy podwali jej jakieś narkotyki lub środki psychotropowe. Z uwagi, że Pani Wisia była wtedy matką karmiącą, wszystko to musiało się w jakiś sposób odbić nie tylko na jej zdrowiu, ale także na zdrowiu małego Andrzejka. Ciotka przypuszczała, że być może było to przyczyną tego, że Andrzejek stale później chorował.
Syn wroga ludu
Andrzej był stosunkowo dużym, dość grubym chłopcem, co osobom, które nie znał)' sytuacji materialnej Cieplińskich mogło sugerować, że był nadmiernie odżywiany, podczas gdy w rzeczywistości jego tusza była objawem chorobowym. Często chorował i być może z tego powodu był jak na swój wiek niezwykle spokojny i poważny. W gronie rówieśników miał opinię maminsynka, gdyż przebywał stale w towarzystwie matki i babki. Chodził z nimi na spacery, z wizytami i na wieczorne nabożeństwa w kościele bernardynów. Jako kilkuletni chłopiec został ministrantem. W zajmowanym przez Cieplińskich pokoju znajdowała się wnęka osłonięta kotarą, gdzie Andrzejek miał swój prywatny kącik, w którym bawił się i trzymał swoje zabawki.
Najczęściej bawiłem się z Andrzejem i innymi chłopcami w ogrodzie naszego domu, przeważnie w partyzantów (nieokreślonej formacji) i Niemców lub też w Indian i kowboi. Pamiętam, że pewnego razu, goniąc „Indianina” krzyczeliśmy na niego „ty czerwony diable” i zostaliśmy natychmiast przywołani do porządku przez dorosłych, że nie powinniśmy używać takich określeń, bo jakiś głupi milicjant uzna, że bawimy się w partyzantkę antykomunistyczną i będą z tego powodu poważne kłopoty. Podczas tych zabaw mój ojciec robił nam czasami zdjęcia.
Andrzej był wszechstronnie uzdolnionym chłopcem. Już jako kilkuletnie dziecko interesował się fotografią i historią fotografii (mając około dziesięciu lat opowiedział mi historię powstania firmy „Kodak”). Miał także zdolności do majsterkowania, w tym do konstruowania prostych urządzeń udogadniających życie. Jak wcześniej wspomniałem, do zajmowanego przez Cieplińskich pokoju wchodziło się przez pokój M. Dzierżyńskiej i kuchnię. Kuchnia ta oddzielona była od klatki schodowej solidnymi podwójnymi drzwiami, które dodatkowo ocieplono, obijając je kocami. Ponieważ w latach 50-tych Cieplińscy nie mieli przy drzwiach dzwonka elektrycznego, poprzez pukanie do drzwi nie sposób było powiadomić ich o przybyciu. Andrzej znalazł na to prosty sposób. Przewiercił jedne i drugie drzwi i przeciągnął przez nie cienki drut, od klatki schodowej zakończony uchwytem, a od strony kuchni niewielkim mosiężnym dzwonkiem. Cieplińscy posiadali stare pianino z przymocowanymi do niego lichtarzami na tradycyjne świece. Andrzej unowocześnił je montując w lichtarzach elektryczne żarówki imitujące świece. Podobnych udogodnień było więcej. Andrzej miał poetycką duszę i już jako kilkuletnie dziecko pisywał wiersze, z których Pani Wisia była bardzo dumna. Niejednokrotnie pokazywała mi je, zachęcając do przeczytania, ale mnie w tamtym czasie interesowały inne sprawy.
Obaj uczęszczaliśmy do Szkoły Podstawowej Nr 1 im. A. Mickiewicza, z tym, że Andrzej (będąc o rok starszym ode mnie) rozpoczął edukację w roku 1954, a ja w 1955. Choć uczyliśmy się w różnych klasach, spotykaliśmy się często na korytarzu szkolnym. Andrzej potrafił pięknie, z głębokim uczuciem, recytować wiersze, co natychmiast wykorzystały nauczycielki angażując go do recytowania wierszy podczas różnego rodzaju uroczystości szkolnych. Były to różne wiersze, w zależności od okoliczności, w jakich miał je recytować. Pamiętam, że podczas zakończenia roku szkolnego deklamował wiersz Staffa „Dwa wiatry”. Jednakże podczas rocznic świat komunistycznych zmuszony był recytować wiersze Broniewskiego, m.in.: „Towarzyszu więziennej celi”, „Na śmierć rewolucjonisty” itp. Z perspektywy lat oceniam angażowanie go przez nauczycielki do recytacji tego rodzaju utworów za co najmniej nietakt...
Obydwaj należeliśmy do funkcjonującej przy naszej szkole drużyny „Zuchów”. Każdy „Zuch” chciał mieć nóż- -finkę, były one jednak wtedy bardzo drogie i tylko nielicznych rodziców stać było na ich zakup. Andrzej przychodził na zbiórki z przytroczonym do paska niewielkim kordzikiem w metalowej pochwie, którego rękojeść miała okładziny wykonane z jeleniego rogu. Bawił się nim także czasami w domu. Kordzik ten mógł być pamiątka po ojcu, gdyż przedwojenni oficerowie lubili tego rodzaju gadżety. Być może pamiątką po Łukaszu był także stary męski rower. Andrzej czasami na nim jeździł. Później, gdzieś na przełomie lat 50 i 60, by podreperować rodzinny budżet, Cieplińscy ten rower sprzedali.
Dalsze losy Cieplińskich
Na początku lat 60-tych moje kontakty z rodziną Cieplińskich uległy pewnemu rozluźnieniu. Złożyło się na to kilka przyczyn. W pierwszym rzędzie było to związane z zabraniem nam w 1962 roku domu pod budowę dworca PKS. Przydzielono nam mieszkanie przy ówczesnej ulicy Obrońców Stalingradu (obecnie Hetmańskiej), a ciotkom i stryjkowi przy ul. Grottgera. A że Jadwiga Cieplińska przyjaźniła się z moją ciotką, przychodziła teraz głównie do niej, a do nas raczej sporadycznie. Dodatkowo, po ukończeniu szkoły podstawowej rozpoczęliśmy naukę w dwóch różnych liceach, ja w Nr 1 przy ul. 3-go Maja, a Andrzej w Nr 2 przy ul. Turkienicza.
Odwiedzałem wprawdzie nadal Andrzeja w jego domu, ale już znacznie rzadziej niż uprzednio, a Panią Wisię spotykałem głównie wtedy, gdy bywałem u ciotki, a ona przebywała u niej z wizytą. Andrzej starał się wszelkimi sposobami pomagać finansowo swojej matce, m.in. udzielając korepetycji mniej zdolnym uczniom. Dodatkowo, około połowy lat 60-tych, jako jeden z pierwszych fotografów-amatorów w Rzeszowie, rozpoczął wykonywanie odpłatnie zdjęć kolorowych, co chyba jednak nie przynosiło mu większych dochodów. We wspomnianej wcześniej wnęce w pokoju urządził ciemnię fotograficzną. Nie wiem skąd miał profesjonalny jak na tamte czasy aparat fotograficzny, który wtedy kosztował kilka tysięcy złotych, a także powiększalnik, kuwety itp. Osoba będąca szkolną koleżanką Andrzeja gdy pobierał nauki w LO Nr 2 mówiła mi, że Andrzej często bywał głodny. Zauważył to jeden z nauczycieli i wspomagał go w różny sposób, m.in. przynosząc mu do szkoły drugie śniadania.
Pomimo skrajnej biedy, Rodzina Cieplińskich starała się w miarę możliwości korzystać z dóbr kultury. Stąd też co jakiś czas Jadwiga Cieplińska udawała się z Andrzejem do pobliskiego Teatru im W. Siemaszko- wej. Kupno biletów musiało się dla nich wiązać z wielkim wyrzeczeniem, choć możliwe jest także, że przekazywał im je za darmo jakiś znajomy aktor lub inny pracownik Teatru. Szczególnie lubili spektakle wystawiane na „Małej Scenie”. Jednym z pierwszych spektakli, jaki tam wystawiono po jej otwarciu była sztuka jakiegoś radzieckiego dramaturga nosząca chyba tytuł „Twój brat Abel” lub coś w tym rodzaju. Gdy kilka dni później odwiedziłem Andrzeja w jego domu, zarówno on, jak i jego mama wyrażali się o tej sztuce w superlatywach, podkreślając głęboki humanizm jej autora. Było to dla mnie zaskoczeniem, gdyż w tym czasie byłem głęboko uprzedzony do wszelkich wytworów kultury powstałych w Związku Sowieckim i ludzi, którzy je tworzyli. Dziwiłem
się przy tym, że rodzina, która doznała tyle zła ze strony zbrodniczego systemu komunistycznego może odnosić się z szacunkiem do autora tworzącego i wystawianego w ZSRR.
Człowiek Renesansu
Jak wcześniej wspomniałem Andrzej był wszechstronnie uzdolnionym chłopcem. Prawie z wszystkich przedmiotów uzyskiwał w szkole bardzo dobre oceny, ale z powodu ciągłych chorób zmuszony był powtórzyć klasę maturalną. Po zdaniu w 1966 roku matury, Andrzej rozpoczął studia w rzeszowskiej Wyższej Szkole Inżynieryjnej gdzie był w jakiś sposób szykanowany i zapewne z tej przyczyny przeniósł się do rzeszowskiej Wyższej Szkoły Pedagogicznej, gdzie studiował na kierunku „Wychowanie Techniczne”. Zetknął się tam z moja siostrą Lucyną.
- W roku akademickim 1970/71 na trzecim roku studiów pojawił się nowy student. Od razu rozpoznałam w nim Andrzeja Cieplińskiego, którego zapamiętałam z dzieciństwa, ale nie widziałam go od kilku lat. Zaczepiłam Andrzeja i przypomniałam mu się, chętnie nawiązał rozmowę - wspomina po latach moja siostra.
Od tego czasu Andrzej znów zaczął częściej bywać w naszym domu. Chyba ostatni raz widziałem go na imieninach siostry, na których było także kilka koleżanek i kolegów z ich roku.
- Zdarzało mi się bywać u Andrzeja w domu. Jego mama - Pani Wisia, bardzo serdecznie mnie przyjęła. Była bardzo miłą, dobrą osobą, bez pretensji do świata. Andrzej nie utrzymywał z nikim bliższych stosunków, nie był rozrywkowy, nie mieszkał w akademiku, nie bywał tam, nie miał czasu na zabawę - wspomina Lucyna.
Również ona zachwycona była wszechstronnymi zdolnościami Andrzeja, którego bez przesady określić można było jako „Człowieka Renesansu”.
- Uczyliśmy się razem do egzaminów z pedagogiki, historii wychowania, filozofii oraz ekonomii. Moje wielkie zdumienie wywoływała fenomenalna
pamięć Andrzeja i umiejętność dostrzegania rzeczy ważnych podczas korzystania z zadanej nam lektury. Mieliśmy przedmiot Metodyka wychowania technicznego. Ćwiczenia prowadził młody asystent. Na każde zajęcia zadawał nam do przeczytania kilka tekstów i potem robił z nich kartkówki. Magister zadawał bardzo szczegółowe pytania. Trzeba było umieć odpowiedzieć konkretnymi zdaniami z przeczytanych lektur. Ja każdą książkę czytałam, podczas czytania robiłam notatki, potem w domu jeszcze kilka razy je przeglądałam. I nigdy nie udało mi się odpowiedzieć na wszystkie pytania. A Andrzej niczego nie notował i tylko on jeden był w stanie odpowiedzieć dokładnie tak, jak wymagał prowadzący zajęcia. To było niesamowite!
Miał przy tym ogromne zdolności manualne. Kiedy przyszłam do jego domu pierwszy raz, pokazywał mi stare krzesła, które dokładnie czyścił, bo chciał je odnowić i ponownie pola- kierować. Pomyślałam, że to Syzyfowa praca. Krzesła były dość skomplikowane w budowie i samo oczyszczenie ich wydawało mi się niemożliwe. Pomyliłam się, Andrzej te krzesła zregenerował. W trakcie studiów mieliśmy różne pracownie. Między innymi kowalstwo. Każdy z naszej grupy miał wykonać jakiś prosty przedmiot na zaliczenie. Nikomu nie udało się wykuć niczego sensownego, tylko Andrzej się uparł, że zrobi świecznik. Mocno się natrudził. I zrobił. Udało mu się też coś wykonać w pracowni szklarskiej, ale nie pamiętam co to było. Wymagało to jednak formowania z gorącego szkła. Pokazywał mi też paski i klamry do nich, które zrobił dla swojej przyszłej żony.
Andrzej zajmował się fotografiką od dość wczesnych lat. Z dumą pokazywał mi zdjęcia, które zrobił na ślubie Grażyny Marzec i Olgierda Łukaszewicza. Sama też robiłam zdjęcia. Miałam prosty radziecki aparat fotograficzny marki „Smiena”, ale nie miałam ciemni. Andrzej najpierw nauczył mnie, jak się wywołuje film i zdjęcia, a potem udostępnił mi ciemnię i pozwolił korzystać ze swojego powiększalnika i odczynników, nawet wtedy, kiedy nie było go w domu. Oczywiście nie nadużywałam tego pozwolenia, byłam tam chyba 3 razy - wspomina siostra.
Kolejna tragedia Cieplińskich
W 1971 roku Andrzej się ożenił. Swoją przyszłą żonę, Magdalenę, pochodzącą z Wielkopolski, poznał w Kamieniu Pomorskim, będąc na koncercie organowym, czy też zwiedzając wystawę instrumentów muzycznych. Po przyjeździe do Rzeszowa podjęła -ruia pracę-wUibliotece WSP,
- Magda robiła na mnie i kolegach z naszego roku wrażenie bardzo poważnej, wręcz smutnej osoby. Po ślubie mieszkała jeszcze jakiś czas w Poznaniu. Odkąd zamieszkała w Rzeszowie nie bywałam już w domu Cieplińskich - wspomina siostra.
Ich szczęście rodzinne nie trwało jednak długo. We wrześniu 1972 toku Andrzej przyszedł do Lucyny prosząc ją by się za niego modliła, nie wyjawiając dlaczego o to prosi. Pamiętam, że po tej rozmowie siostra była bardzo roztrzęsiona, gdyż Andrzej patrzył na nią niezwykle poważnie, a w jego głosie wyczuwalna była rozpacz. Zastanawialiśmy się, co się z nim dzieje.
- Opiekunem naszego roku był doktor Andrzej Reyman - chemik, człowiek ciepły, serdeczny i troskliwy. Kiedy zaczął się rok akademicki i Andrzej nie pojawił się na zajęciach doktor Reyman zapytał mnie, czy nie wiem, co się z nim dzieje. Opowiedziałam mu o słowach Andrzeja. Zaczął mnie pocieszać, że może to nic złego, że wszystko się wyjaśni. I wyjaśniło się, tylko że niepomyślnie - wspomina Lucyna.
Niedługo potem, moja ciotka powiedziała mi, że Andrzej leży w szpitalu, ma raka, bardzo cierpi, ale ukrywa swój stan przed matką (dowiedziała się o tym ponoć od znajomej pielęgniarki). 23 grudnia 1972 roku Andrzej zmarł, w wieku zaledwie 25 lat.
- Z całego roku na pogrzebie byłam chyba tylko ja, chociaż uczestniczyło w nim wiele osób, również dawnych
kolegów z WSI. Pochowano go w grobowcu rodziny Dzierżyńskich, w tej samej alejce, w której leży obecnie, tylko bardziej na lewo. Magdalena nie wytrzymała napięcia, zemdlała przy grobie - wspomina siostra.
Po śmierci Andrzeja nie byłem już nigdy więcej w mieszkaniu Cieplińskich. Pani Wisia przyszła jeszcze raz, czy dwa razy do naszego domu, spo- tkałem ją natomiast kilka razy bywając w domu mojej ciotki. Witała się zawsze ze mną bardzo serdecznie. Po upływie dwóch, może trzech lat, Magdalena, wdowa po Andrzeju, prawdopodobnie za radą Pani Wisi, powróciła w swoje rodzinne strony i powtórnie wyszła za mąż. Nie zapomniała jednak o matce swojego pierwszego męża i wraz z nowymi mężem odwiedzała ją.
Prawda zwyciężyła kłamstwo
Przez pozostałe lata swojego życia Pani Wisia żyła bardzo skromnie, wręcz ubogo...
Losem wdowy po bohaterskim pół- kowniku zainteresowali się w latach osiemdziesiątych członkowie podziemnej „Solidarności”, działający w Komitecie Pomocy Internowanym, Aresztowanym, Skazanym, Pozbawionym Pracy oraz Ich Rodzinom - przemianowanym później na Diecezjalny Zespół Charytatywno-Społeczny (funkcjonował przy rzeszowskim Klasztorze O O. Bernardynów) m.in.: dostarczając jej paczki żywnościowe, zakupując niezbędne do życia przedmioty, przyznając niewielkie zapomogi pieniężne*. Z ich inicjatywy do akcji pomocy włączyli się m.in. rzeszowscy Harcerze przynosząc jej do domu obiady. Pod koniec roku 1989 członkowie wspomnianego wyżej Zespołu Charytatywno-Społecznego wywalczyli przyznanie Pani Wisi specjalnej renty, którą niestety zdążyła pobrać jedynie trzy razy.
Jadwiga Cieplińska zmarła 16 stycznia 1990 roku. Nie doczekała wprawdzie oficjalnej rehabilitacji swojego męża, jednakże na kilka miesięcy przed śmiercią mogła już w oficjalnie wydawanych
publikacjach przeczytać uczciwe teksty o działalności płk. Łukasza Cieplińskiego i jego męczeńskiej śmierci z rąk komunistycznych oprawców.
Znacznie wcześniej, bo w drugiej połowie lat 80-tych, mogła odczuwać satysfakcję z tego, że pomimo usilnych wysiłków komunistów, postaci jej bohaterskiego męża nie udało się wymazać z pamięci rzeszowian. Na początku kwietnia 1986 roku podczas II Katolickiego Tygodnia Historycznego - zorganizowanego przez Zespół Charytatywno-Społeczny (obywał się w Domu Katechetycznym Kościoła Farnego), prof. Jan Łopuszki (z Torunia) wygłosił prelekcję poświęconą wojennej działalności Łukasza Cieplińskiego, a ks. Michał Sternal (żołnierz, a zarazem kapelan AK, działacz WiN, przyjaciel i bliski współpracownik Ł. Cieplińskiego) uzupełnił ją emocjonalnym wystąpieniem, w którym zrelacjonował jego powojenną heroiczną działalność niepodległościową i ujawnił szczegóły męczeńskiej śmierci. Rok później, głównie z inicjatywy działaczy „S” z Zespołu Charytatywno-Społecznego, na grobowcu rodziny Sicińskich (gdzie m.in. pochowany jest Andrzej
Ciepliński) wmurowana została tablica upamiętniająca płk. Cieplińskiego. A w 1988 roku w pierwszym numerze podziemnego kwartalnika społeczno- -politycznego „Ultimatum” zamieszczona została część jego grypsów więziennych, wybrana i opracowana przez Zbigniewa K. Wójcika. Podobnych inicjatyw było więcej...
Na koniec krótka refleksja
Gdy w 1980 roku powstała „Solidarność” i zaczęto wreszcie (choć wtedy jeszcze nieśmiało) wspominać o tragicznych losach działaczy powojennego podziemia antykomunistycznego, żałowałem, że Andrzej nie dożył tej chwili. Jestem pewien, że po latach biedy, doznawania upokorzeń i szykan za bycie „synem wroga ludu” Andrzej skorzystałby ze sposobności upomnienia się w ukazujących się wydawnictwach niezależnych o pamięć o swoim Ojcu...
Jerzy Kłus
* W roku 1986 przyznano jej trzy zapomogi po 5 tysięcy zł każda, zakupiono koc za 2 tys. 600 zł i upominek świąteczny za 300 zł (wartość pieniądza była wtedy niższa niż obecnie).
Wrzesień, 1955 r. Andrzej Ciepliński
Wszystkie opublikowane zdjęcia wykonane zostały w połowie lat 50-tych w ogrodzie nieistniejącego już domu rodziny Kłusów, w Rzeszowie przy ul. Grottgera 3. Teren, na którym w tamtym czasie stał wspomniany dom z ogrodem (jak również budynki należące do różnych firm) został w 1962 roku przejęty przez przedsiębiorstwo PKS. Obecnie znajduje się tam Dworzec PKS.
Przekonująco grał nie tylko Lenina… Przyjaciele wołali na niego „Igo".
Tak do Ignacego Machowskiego zwracały się również jego dzieci. Ten wybitny aktor teatralny i filmowy artystyczną drogę zaczynał w Rzeszowie. Gdyby żył. obchodziłby właśnie setne urodziny. - Mój ojciec zmarł, gdy miałem niecałe 10 lat. A kiedy się urodziłem, on miał 70. Sytuacja dość niezwykła, ale nieraz się przekonałem, że wyjątkowość mojego taty nie wynika tylko z faktu, iż jest starszy od większości innych ojców. Również z tego powodu, że na ulicy czy w sklepie rozpoznają go obcy ludzie - opowiada Jerzy Machowski, syn Ignacego.Owa rozpoznawalność brała się stąd, że Ignacy Machowski był wziętym aktorem. Wystąpił w ponad 60 filmach i serialach. Między innymi w dwóch odcinkach „Stawki większej niż życie", gdzie zagrał wyrazistego, choć wrednego, zbrodniczego typa - standartenfuhrera Maksa Dibeliusa. - Mój ulubiony film z udziałem taty to „Ojciec królowej", obejrzałem go kilkadziesiąt razy - zdradza Jerzy Machowski. - Zabawny film z gatunku płaszcza i szpady. Tata w tytułowej roli ojca królowej Marysieńki jest pijakiem i hazardzistą, ale zarazem pierwszoplanową figurą światowej polityki. „Ojca królowej" wyreżyserował Wojciech Solarz. Machowskiego zatrudniali też twórcy „polskiej szkoły filmowej": Wajda, Kawalerowicz, Munk, Has. Liczni fani „bareizmu" (od nazwiska Stanisława Barei) kojarzą Machowskiego z serialu „Zmiennicy", gdzie wciela się w ojca bohaterki, wykonuje zawód motorniczego i podczas eksploatacji tramwaju na okrągło zmaga się z problemami technicznymi, spowodowanymi przez szwankujące drewniane tulejki. - Tata miał komediowy temperament. Mam wrażenie, że wszystkie jego role, w tym te dramatyczne, zawierały w sobie pierwiastek komiczny. W moim przekonaniu cechuje to tych największych aktorów - ocenia Jerzy Machowski, który jest reżyserem teatralnym. Asystował przy zabiegach Aktor pochodził ze Staromieścia (dzisiaj dzielnica Rzeszowa). Mieszkał przy obecnej ul. Przeskok. - Machowscy mieli drewniany domek, obok stała stodoła. Dziś jest tam już inny, murowany dom - wyjaśnia Emil Wiśniewski ze Staromieścia, mieszkający w pobliżu dawnych zabudowań Machowskich. Ciężar prowadzenia domu spoczywał głównie na barkach mamy Ignacego, Marii. Tata, Jan Machowski, był kolejarzem. Zyskał sławę jako... znachor. Nie dysponował medycznymi „papierami", jednak w tamtych czasach, „doktor" Jan Machowski często był na wagę złota. Specjalizował się w leczeniu urazów kończyn. - Złamane i źle zrośnięte kości rąk czy nóg powtórnie łamał i zestawiał - mówi Jerzy Machowski. - Mój ojciec asystował przy tych zabiegach. Jeżeli pacjent nie mógł znieść bólu, jako znieczulenie dostawał szklankę spirytusu albo... pięścią w twarz. Machowscy doczekali się siedmiorga dzieci, przy czym dorosłego wieku dożyło pięcioro: córka oraz czterech synów. Jako ostatni z gromadki, 5 lipca 1920 roku przyszedł na świat Ignacy. - Od wczesnych lat wykazywał artystyczne zainteresowania - twierdzi syn. - Śpiewał w chórze, grał na gitarze i uczył się grać na skrzypcach. Zrezygnował z tej nauki, bo nauczyciel bił go smyczkiem po rękach... Jeszcze w czasie wojny, ale w wolnym już od Niemców Rzeszowie, Ignacy Machowski zaczął przygodę z aktorstwem. Debiutował w miejscowym teatrze, a naukę podstaw scenicznego rzemiosła pobierał w studium, do którego uczęszczali także Kazimierz Dejmek i Adam Hanuszkiewicz - wielkie później postacie rodzimego teatru. Wyjechał w eskorcie UB Latem 1945 roku Machowski i jego koledzy z teatru w Rzeszowie otrzymali polecenie wyjazdu do Jeleniej Góry i zorganizowania tam pierwszego polskiego teatru na ziemiach odzyskanych. Podróżowali pod specjalnym nadzorem, w obstawie pracowników Urzędu Bezpieczeństwa. Mimo to (a może właśnie dlatego?) zostali ostrzelani przez grupę „z lasu". Nikomu nic się nie stało. - Na miejscu zastali w pełni wyposażony teatr - dodaje Jerzy Machowski. - Ojcu przydzielono mieszkanie, które wyglądało, jakby stale ktoś je zajmował. Umeblowane, z biblioteką, serwisem porcelanowym itd. W Jeleniej Górze Ignacy Machowski był trzy lata. Potem występował m.in. w teatrach z Wrocławia, Poznania, Łodzi i Warszawy. - W Poznaniu graliśmy razem. Ja dopiero raczkowałem w zawodzie, Machowski za to miał w tym teatrze pozycję numer l - wspomina znany aktor Zdzisław Kuźniar, który młodość też przeżył w Staromieściu. Ignacy Machowski przyjaźnił się i latami współpracował z reżyserem teatralnym Kazimierzem Dejmkiem. Cenił sobie udział choćby w staropolskich spektaklach Dejmka: „Historyi o chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim" i „Żywocie Józefa". Do historii przeszły też „Dziady" wystawione w Teatrze Narodowym w Warszawie, z Machowskim w roli Doktora. Władze uznały tę inscenizację za antyradziecką i zdjęły ją z afisza, co dało początek wydarzeniom Marca 68. Aktor rodem z Rzeszowa na scenie zagrał w sumie ok. 600 ról, przeszło 100 w Teatrze Telewizji. Dał się zapamiętać jako „etatowy" odtwórca postaci Włodzimierza Lenina. Akurat to zadanie aktorskie wykonywał może bez szczególnego entuzjazmu, niemniej i do tej roli, jak do każdej innej, starał się sumiennie przygotować. Czytał biografie wodza rewolucji, na filmach podpatrywał jego sposób poruszania się, mimikę, gesty. O Leninie wiedział więcej niż niejeden politruk. - Granie Lenina trochę przylgnęło do niego, ale ja nie przypominam sobie, żeby ktoś w środowisku z tego powodu dworował sobie z Machowskiego. On był bardzo szanowany - mówi „Nowinom" Stanisław Brudny, kolejny znakomity aktor wywodzący się z naszego regionu (konkretnie - z Pilzna). Malował portrety znajomych aktorów Ignacy najdłużej mieszkał w Warszawie. - Będąc kiedyś w stolicy, postanowiłem się z nim spotkać - opowiada rzeszowianin Kazimierz Wcisło, spokrewniony z Machowskim. - Wcześniej nie mieliśmy okazji poznać się ani porozmawiać, mimo to zaprosił mnie do mieszkania. Dałem mu opracowane przez siebie drzewo genealogiczne jego rodziny. Pamiętam, że jego mała wtedy córka Marysia przygrywała mi na skrzypcach (dziś Maria Machowska jest renomowaną skrzypaczką, koncertmistrzynią Filharmonii Narodowej - dop. CK) i że małżonka Machowskiego była od niego dużo młodsza. Była to trzecia żona Machowskiego. Z pierwszego małżeństwa miał syna Krzysztofa, który ukończył szkołę teatralną.- Został aktorem wbrew woli taty - podkreśla Jerzy. - Obecnie Krzysztof jest jedną nogą w Polsce, a drugą w Monachium, dokąd wyjechał wiatach 80., uciekając przed nachodzącą go Służbą Bezpieczeństwa. W wolnych chwilach Ignacy Machowski lubił gotować. - Był prawdziwym smakoszem. Ja to po nim odziedziczyłem, tylko że nie mam tak dobrej jak on przemiany materii i, niestety, tyję... Ojciec uważnie śledził, co dzieje się w życiu publicznym: czytał gazety, słuchał wiadomości - dodaje syn Jerzy. Kolejną pasją Ignacego Machowskiego było rysowanie i malowanie. Wykonał np. portrety znajomych aktorów: Jerzego Kamasa, Jana Świderskiego czy Grażyny Barszczewskiej. Malował nawet postacie, które sam grał. Niepospolite zdolności plastyczne miał brat Ignacego, Leon, który był rzeźbiarzem. Między innymi w Warszawie można się dziś natknąć na pomniki i rzeźby jego autorstwa. Aktor urodzony 100 lat temu od czasu do czasu odwiedzał dawne rzeszowskie kąty. - Moja siostra kiedyś uczestniczyła w wakacyjnym kursie muzycznym w Łańcucie. Spędziliśmy tam kilka tygodni, a przy okazji jeździliśmy z tatą do Rzeszowa. Pokazał nam Staromieście: odwiedziliśmy rodzinny grobowiec na cmentarzu i posesję, na której stał dom taty - wspomina Jerzy Machowski. Aktor zmarł w 2001 r. Na płycie jego grobu w katakumbach na Starych Powązkach w Warszawie wyryto inskrypcję: „Ignacy Machowski 1920-2001. Aktor. Nasz Igo kochany". A na dole dopisek: „Igo, brak nam rozmów z Tobą - Marysia i Jerzy". - Ja i siostra zwracaliśmy się do ojca tak samo jak jego koledzy - aktorzy. Dla nas to też był Igo - mówi Jerzy Machowski
Aktor teatralny, filmowy, telewizyjny, radiowy i dubbingowy, lektor.
Urodził się 5 lipca 1920 w Rzeszowie. Zmarł 11 stycznia 2001 w Warszawie.Już w 1944 w wyzwolonym Rzeszowie występował w tamtejszym teatrze, jeszcze jako adept studia aktorskiego, w którym wykładali m.in. Stefania Domańska i Józef Kondrat. Wraz z nim uczyli się tam i rozpoczynali pracę zawodową Kazimierz Dejmek i Adam Hanuszkiewicz.
Jedną z pierwszych ról był Wernyhora w „Weselu". Fakt, iż aktor zagrał go w wieku dwudziestu czterech lat świadczył o dużych możliwościach charakterystycznych, które z czasem rozwinął i połączył ze znakomitą umiejętnością charakteryzacji. Dopiero po wojnie zdał eksternistyczny egzamin aktorski w Łodzi, by rozpocząć pracę w Jeleniej Górze, gdzie przeniósł się macierzysty Teatr Ziemi Rzeszowskiej tworząc tym samym pierwszą polską scenę na ziemiach odzyskanych. Zagrał tam rolę Perełki w „Zemście" Aleksandra Fredry w reż. Stefanii Domańskiej (23 sierpnia 1945).
Od 1950 pracował we Wrocławiu i w Warszawie gdzie zagrał Włodzimierza Lenina w sztuce Nikołaja Pogodina „Człowiek z karabinem" w reż. Bohdana Korzeniewskiego w Teatrze Narodowym (26 października 1954). W Teatrze Wybrzeże w Gdańsku wystąpił w spektaklu „Ladacznica z zasadami" Jeana-Paula Sartre'a w reż. Zygmunta Hübnera (12 czerwca 1956).
Lata pięćdziesiąte były szczególnie płodne w kreacje filmowe. Uznano wówczas Machowskiego za „mistrza drugiego planu". Wystąpił w Popiele i diamencie Wajdy, Cieniu i Pociągu Kawalerowicza, w Eroice Munka, a także w Pętli Hasa. Tymi rolami wpisał się na trwałe w ikony „polskiej szkoły filmowej".
Jeszcze we Wrocławiu związał się z reżyserem Romanem Sykałą, która to współpraca zawiodła go do Teatru Polskiego w Poznaniu, a później do Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi. W Poznaniu uzyskał pozycję „pierwszego aktora", który grał wszelkie rodzaje ról od amanckich po stricte charakterystyczne. Zagrał m.in. Orlanda w Angelice Leo Ferrero, czy Ill'a w Wizycie starszej pani Friedricha Dürrenmatta (oba spektakle w reż. Romana Sykały). W Łodzi wystąpił m.in. w roli kapitana Quegg'a w Buncie na okręcie Caine Hermana Wouka. W tym mieście nawiązał współpracę z Jerzym Antczakiem, dzięki której powstały znakomite role w spektaklach telewizyjnych (m.in. Ojciec Goriot, Łabędzi śpiew, Dr Jeckyl i Mr Hyde).
W Łodzi również spotkał Machowski ponownie Kazimierza Dejmka, który był dyrektorem Teatru Nowego, a przed laty, w Rzeszowie – kolegą z ławki w studiu aktorskim. Właśnie w Łodzi na długie już lata związał się z tym reżyserem, co zaowocowało wielkimi i cenionymi rolami tak przez krytykę, jak i publiczność. W Teatrze Nowym wystąpił m.in. w inscenizacjach dzieł staropolskich np. w „Historyi o chwalebnym zmartwychwstaniu pańskim" zagrał sześć ról.
W 1962 Kazimierz Dejmek objął dyrekcję Teatru Narodowego w Warszawie, gdzie pociągnął wiele osób z niepowtarzalnego zespołu z Łodzi.
W Teatrze Narodowym Machowski zagrał znów w staropolszczyźnie, ale stworzył także nowe role, które przyniosły sukces tak jemu samemu, jak Kazimierzowi Dejmkowi i Scenie Narodowej. W 1962 zagrał rolę tytułową w „Słowie o Jakubie Szeli" Brunona Jasieńskiego nagrodzoną przez ministra kultury i sztuki. W 1965 roku Teatr Narodowy w Warszawie obchodził jubileusz dwustu lat działalności. Machowski znalazł się w komitecie organizacyjnym tych obchodów. Śladem tej działalności jest Deklaracja Programowa Teatru Narodowego, która w istocie jest wspaniałym manifestem tego zjawiska, jakim był ówczesny teatr Dejmka i jego aktorów. Również w czasie tych obchodów zagrał Machowski Wielkiego Księcia Konstantego w „Kordianie" Juliusza Słowackiego, gdzie zachwycał aktorski duet Ignacy Machowski – Stanisław Zaczyk – Wielki Książę i Car. W 1967 roku wystąpił jako doktor w pamiętnych „Dziadach", po których władze usunęły Dejmka ze Sceny Narodowej.
Od 1969 pracował w Teatrze Ateneum. Ten okres upłynął przede wszystkim pod znakiem roli generała von Zietena w „Wielkim Fryderyku" Adolfa Nowaczyńskiego w reżyserii Jerzego Grudy.
Pracował ponadto z takimi reżyserami, jak Maciej Prus (Wołdemar Hawryłowicz w „Fantazym" Juliusza Słowackiego) i Jerzy Grzegorzewski „Stryj w Ameryce" Franza Kafki.
Na ten czas przypada także bodaj najważniejsza rola filmowa Machowskiego: Markiz d'Arquien, tytułowy „Ojciec królowej" w filmie Wojciecha Solarza.
W 1979 w sztuce „Kariera Nikodema Dyzmy" w Teatrze Polskiego Radia odgrywał postać Leona Kunickiego (reż. Juliusz Owidzki).
W 1981 powrócił do współpracy z Dejmkiem, tym razem na deskach Teatru Polskiego w Warszawie, w którym pozostał do końca drogi artystycznej i życia. Tu powstały takie kreacje, jak Żyd w „Weselu" Wyspiańskiego, Duda w „Drzewie" Myśliwskiego, czy tytułowa rola w „Maestrze" Jarosława Abramowa-Newerlyego. Zagrał także Rejenta w „Zemście" Aleksandra Fredry.
W trakcie jednego z przedstawień dopadł aktora zawał serca. Od tamtej pory musiał stopniowo ograniczać pracę zawodową.
W 2000 zagrał swoją ostatnią rolę – doradcę króla Heroda – Ireneusza w „Biwaku pod gołym niebem" Mariana Pankowskiego w reż. Jana Kulczyńskiego.
Ignacy Machowski ogółem w teatrze zagrał ponad sześćset ról, przeszło pięćdziesiąt ról filmowych, ponad sto w Teatrze Telewizji i tysiące w spektaklach radiowych. Wiele z nich przeszło na stałe do historii polskiego teatru i filmu.
Był trzykrotnie żonaty. Jego trzecią żoną była lekarka Zofia Dramińska-Machowska (1962). Ojciec aktora Krzysztofa Machowskiego, skrzypaczki Marii Machowskiej i Jerzego Machowskiego (ur. 1991). Brat rzeźbiarza Leona Machowskiego.
Odznaczenia i nagrody:
Order Sztandaru Pracy I klasy (1979)
Order Sztandaru Pracy II klasy (1963)
Złoty Krzyż Zasługi (1954)
Złoty Medal „Za Zasługi dla Obronności Kraju"
Odznaka 1000-lecia Państwa Polskiego (1967)
Order Lenina przyznany przez Radę Najwyższą ZSRR (1970)
Odznaka Zasłużony Działacz Kultury (1979)
Złota Odznaka „Za zasługi dla Warszawy" (1978)
Odznaka Budowniczego Wrocławia (1969)
Odznaka „Zasłużony dla Jeleniej Góry" (1985)
Nagroda na II Kaliskich Spotkaniach Teatralnych w Kaliszu za rolę w Historyi o Chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim (1962)
Nagroda Ministra Kultury i Sztuki II stopnia w dziedzinie teatru za rolę Jakuba Szeli w Słowie o Jakubie Szeli Brunona Jasieńskiego i rolę Ważnej Osoby w Sprawie Aleksandra Suchowo-Kobylina w Teatrze Narodowym w Warszawie (1963);
Nagroda teatralna tygodnika Przyjaźń za rolę Włodzimierza Lenina w spektaklu Teatru Telewizji Kremlowskie kuranty Nikołaja Pogodina w reż. Jerzego Rakowieckiego (1977)
Nagroda Przewodniczącego Komitetu do Spraw Radia i Telewizji za osiągnięcia w dziedzinie aktorstwa radiowego (1978)
Nagroda na XII Opolskich Konfrontacjach Teatralnych w Opolu za rolę w Żywocie Józefa (1986)
Źródła: Wikipedia, E-teatr, FilmPolski
Opracował Ryszard Klimczak
Dziennik Teatralny
11 stycznia 2019
Stowarzyszenie Filmowców Polskich
Encyklopedia Teatru Polskiego
Polskie Radio - Ignacy Machowski - aktor tysiąca ról - wywiad
Filmweb
Wikipedia